środa, 30 października 2013

Zawieszenie...

Niestety mam przykrą wiadomość. Jak mówi tytuł posta - zawieszam na jakiś czas bloga. Nie chce go całkowicie likwidować, bo bardzo długo sprawiał mi on kupę radości. I nadal by sprawiał gdybym miała czas na czytanie książek...
Od września zaczęłam chodzić do liceum i niestety nie mam już tyle czasu na czytanie i recenzowanie. Mam nadzieję, że za jakiś czas znowu wrócę do prowadzenia tego bloga.

Do zobaczenia....

poniedziałek, 14 października 2013

30 DAY BOOK... Książki, które mnie śmieszą



Dzień 7 Książki, które mnie śmieszą.

Nie przypominam sobie żadnej książki, która by mnie śmieszyła. Dlatego postanowiłam napisać o motywach pojawiających się w książkach, które nie miały być śmieszne ale rozbawiały naiwnością.

Motyw pierwszy pojawiający się często (żeby nie powiedzieć, że zawsze) w książkach paranormal romance. I tutaj żeby od razy na początku powiedzieć – owszem czytam ten gatunek i nie wstydzę się tego, ale to nie oznacza że nie zauważam takich banalnych motywów. Chodzi mi tu o „miłość” między głównymi bohaterami. A mianowicie postać płci pięknej, zazwyczaj jest ona człowiekiem, zakochuje się w zabójczo przystojnym chłopaku, który jest wampirem/wilkołakiem/duchem/czy kim kol wiek innym z nadprzyrodzonymi mocami. Nie było w tym nic złego, gdyby to nie wyglądało tak że po zamienieniu ze sobą jednego zdania kochają się niezmiernie i nie mogą bez siebie żyć. Gdzie tu jaki kol wiek realizm. I o ile w niektórych książkach jest to opisane w miarę przyzwoicie, to w niektórych wszystko kreci się wokół tego niemożliwego związku. Po prostu śmieszy mnie to swoją głupotą.

Motyw drugi – bohaterki udające (albo raczej po prostu tak wykreowane) ofiarę losu. Chodzi o postacie, które zachowują się jakby nie miały mózgu, pchają się w kłopoty i czekają aż ukochany je uratuje. Wolę bohaterki, które mają swoje zdanie i wprowadzają trochę akcji do książki, niż takie „kluchy”. Tylko cięgle chodzą i narzekają jakie to one są okropne i jak to możliwe, że ten niewyobrażalnie piękny chłopak je pokochał; maja milion kompleksów i ciągle trzeba o nich czytać.

Motyw trzeci ( miałam o nim wspomnieć przy okazji pierwszego, ale zapomniałam więc będzie osobno) – trójkąciki. Wracając do banalnych i nierealnych uczuć. To samo już jest złem, ale jeśli dorzucimy jeszcze do tego kolejnego przystojniaka, albo kolejna dziewczynę, to mam ochotę krzyczeć. To na początku było fajne, ale kiedy czyta się o tym kolejny raz z rzędu to zaczyna być śmieszne.

No i motyw czwarty – przewidywalność. Najbardziej jest to denerwujące w kryminałach albo thrillerach, ale w innych książkach równie mocno wkurza. I po prostu kiedy już po kilkudziesięciu stronach domyślam się jakie będzie zakończenie, to czytanie wcale nie jest przyjemne.


Zgadzacie się ze mną że te powtarzające się rzeczy mogą po jakimś czasie zacząć zarówno denerwować jak i śmieszyć swoją banalnością? 


poniedziałek, 7 października 2013

30 DAY BOOK... Książka, która sprawia, że jestem smutna


Dzień 6 Książka, która sprawia, że jestem smutna


Myślę, że dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, że "Oskar i pani Róża' dostał miano zasmucającej mnie książki. Była to lektura w trzeciej gimnazjum, jedna z niewielu, która jest naprawdę warta przeczytania. 




Oskar jest małym chłopcem chorym na raka. Pani Róża jest wolontariuszką w szpitalu i staje się ona przyjaciółką Oskara. Pomaga mu przetrwać dobrze ten czasu który mu pozostał. Proponuje Oskarowi, żeby jego jeden dzień był jak 10 lat. Dzięki temu chłopiec może sobie wyobrazić, jakby przeżył o wiele więcej lat niż na prawdę. 
Myślę, że wiele z was zna historię Oskara. Być może z filmu, a z tego co wiem są nawet dwie wersje ( jak nie więcej). W tym przypadku książka jest o wiele lepsza. Płakałam na niej już od pierwszych stron. Ksiązka jest cieniutka i przeczytałam ją za jednym razem, ale przez cały czas ryczałam. Nie pamiętam by jakakolwiek inna książka wywołała we mnie taki smutek. Oskar jest tylko małym chłopcem, a jego historia jest strasznie, okropnie przytłaczająca. 

Książka pana Schmitta jest przesycona prawdami życiowymi i niewinną dziecięca nadzieją. Będę dłuuuugo pamiętać "Oskara i Panią Różę". Polecam każdemu, bez względu na wiek czy płeć.

sobota, 5 października 2013

30 DAY BOOK... dzień 4 i 5



Dzień 4 Ulubiona książka z ulubionej serii
 i ...
Dzień 5 Książka, która sprawia że jestem szczęśliwa



Postanowiłam połączyć te dwa dni,  bo o serii "Jutro" wypowiedziałam się ostatnio i stwierdziłam, że bez sensu się powtarzać. Na ulubiona książkę wybrałam pierwszą część, więc zarys fabuły jest taki jak napisałam w zarysie całej serii. W końcu to od tej części wszystko się zaczęło i gdybym nie zobaczyła tej hipnotyzującej okładki w bibliotece to nie zaczęłabym mojej przygody z twórczością Johna Marsdena. Jakby na to nie patrzeć pierwsza część zasługuje na miano ulubionej.
Przejdźmy do książki, która sprawia że jestem szczęśliwa. Pierwsze co przyszło mi do głowy to "Duma i uprzedzenie" i chociaż jeszcze długo myślałam czy nie ma czegoś bardziej 'szczęśliwego' to nic nie wymyśliłam. Do końca  nie wiem czemu ta książka mnie uszczęśliwia, ale kiedy o niej pomyślę to na twarzy od razu pojawia się uśmiech. 

Pokochałam bohaterów tej książki, ich przywary i cechy odróżniające każdą z postaci od innej. Jestem bardzo zadowolona, że zdecydowałam się na przeczytanie tej książki i pewnie sięgnę po nią jeszcze nie raz.
I muszę przyznać, że jest to jedyna książka z której pamiętam pierwsze zdanie i mam nadzieję, że szybko go nie zapomnę :)


Państwo Bennetowie mają pięć córek. Żadna z nich nie jest jeszcze zamężna, więc ich matka robi wszystko żeby tylko znaleźć im życiowych partnerów. Tak się składa, że akurat do Netherfield Park przyjeżdża Pan Bingley z swoim przyjacielem panem Darcym. Dla pani Bennet to idealna okazja, żeby wydać którąś z córek za mąż, więc wkłada swój cały wysiłek w jak najczęstsze spotkania młodych mężczyzn z rodziną Bennetów. Ale nie trzeba długo czekać aż najstarsza córka się zakochuje, a za jakiś czas i kolejna może znajdzie odpowiedniego kawalera. Ale czy w życiu coś może być takie proste? Z dwoma panami z sąsiedztwa jest więcej kłopotów niż mogłoby się komuś wydawać....



No i mój ukochany cytat:
- Stoi przed tobą smutna konieczność wyboru, Elżbieto. Od dziś staniesz się obca jednemu ze swych rodziców. Matka nie chce cię oglądać, jeśli nie poślubisz pana Collinsa, a ja nie chcę cię widzieć, jeżeli go poślubisz.”

piątek, 4 października 2013

30 DAY BOOK CHALLENGE dzień 3


Dzień 3 Moja ulubiona seria

Trudno było wybrać jedną, ale w końcu zdecydowałam się na "Jutro". W końcu to taka porządna seria, a nie trylogia czy coś w tym stylu. 7 książek i jeszcze 3 kontynuacji, zasługują na wspomnienie.



Seria "Jutro" opowiada o życiu grupy przyjaciół w kraju, w którym rozpoczęła się wojna. Oni pozostali na wolności tylko dlatego, że byli na biwaku w górach, podczas nalotu. Kiedy wrócili zobaczyli puste domu, martwe zwierzęta, odciętą elektryczność. Od tego momentu ich życie całkowicie się zmieniło, bo postanowili uratować oni swoich rodziców i walczyć z wrogiem, który bezprawnie wdarł się do ich państwa.

Wszyscy bohaterowie są bardzo prawdziwi i naturalni. Każdy z nich jest inny, dlatego kiedy w kolejnych częściach któryś z nich ginął to bardzo to odczuwałam. John Marsden miał znakomity i oryginalny pomysł, a przy tym potrafił wspaniale przelać to na papier. Bardzo lubię jego styl pisania. Poznajemy historię z perspektywy Ellie, która spisuje wszystko co dzieje się w życiu jej i przyjaciół. Myślę, że każdy znalazł by tu bohatera z którym mógłby się po części utożsamiać. Ja pokochałam całą serię i Johna Marsdena przy okazji. Zapewne jeszcze kiedyś wrócę do poszczególnych części i was również zachęcam do sięgnięcia po "Jutro"

wtorek, 1 października 2013

30 DAY BOOK CHALLENGE dzień 2



Dzień 2 Książka, którą przeczytałam więcej niż trzy razy.

Ona jest Żydówką , on jest Muzułmaninem. Tal mieszka w Izraelu, Naim w Strefie Gazy. Ale mimo dzielącej ich wielkiej wojny połączył ich list w butelce wrzucony przez Tal do morza i odnaleziony przez Naima. Pisza do siebie maile i chociaż ich relacja jest trudna a niektóre poglądy się różniąsię od siebie, stają się przyjaciółmi.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                  Właściwie nie wiem dlaczego przeczytałam tą książkę, aż tyle razy. Pierwszy raz miałam ją w rękach kiedy jeszcze nie czytałam zbyt wiele. Potem sięgałam po nią jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz.                                                                                                                                                                                                                                                                                                 Cała historia jest przedstawiona w bardzo ciekawy sposób. Większości rzeczy dowiadujemy się z korespondencji między nastolatkami. Wszystko wydaje się takie naturalne i niewymuszone. W mailach Tal i Naima czuć emocje; gniew, smutek, ulgę, radość. Możliwe jest, że taka historia może się wydarzyć, albo już się wydarzyła, naprawdę. Nadaje to tej książce jeszcze więcej realizmu i sprawia, że można wczuć się w sytuację. 


Opisy krajów pochłoniętych wojną i codziennego życia w nich były naprawdę przejmujące. "Wiadomość w butelce" jest książką, którą może przeczytać dosłownie każdy i nie będzie go ona nudzić. Pokazuje ona prawdziwe życie, a nie banalna historyjkę. Myślę, że jeszcze nie raz do niej wrócę.



poniedziałek, 30 września 2013

30 DAY BOOK CHALLENGE dzień 1


Ponieważ ostatnio w ogóle nie mam czasu na czytanie i strasznie zaniedbałam bloga, wiec postanowiłam rozpocząć zadanie na 30 dni. Codziennie, albo co drugi dzień będzie nowy post. Zapraszam :)



Day 1 Najlepsza książka, którą czytałam w zeszłym roku.

Książka, którą czytałam pod koniec listopada czy na początku grudnia. Pogoda za oknem doskonale wpasowała się w klimat "Drżenia", które strasznie mnie urzekło.


Grace uwielbia wilki, lubi się nim przyglądać, robić zdjęcia. "Jej wilk" ma złote oczy, ale pewnego dnia dziewczyna widzi rannego chłopaka przed swoimi drzwiami, tyle ze ten chłopak ma oczy jej wilka. Jak się okazuje Sam nie jest zwykłym nastolatkiem, bo kiedy robi się zimno, zmienia się w zwierze.
Rozpoczyna się miłość i walka z czasem. Przychodzą mrozy, a czas który został chłopakowi staje się coraz krótszy.


Może i ta książka nie jest najambitniejszym dziełem, ale ma taki urok i magię w sobie, że doszczętnie mnie pochłonęła. Pani Stiefvater pisze w cudowny sposób. "Drżenie" ma około 500 stron i ani przez chwilę nie jest nudne. Tak samo zresztą jest z kolejnymi częściami i innymi książkami tej autorki. Wracając do "Drżenia". Sprawa wilków jest przedstawiona w bardzo ciekawy i nigdzie przeze mnie wcześniej nie spotkany sposób. Wilkołaki zamieniają się w zwierzęta kiedy przychodzą mrozy, zima. Na początku każdego rozdziału jest napisane ile jest stopni, co jeszcze bardziej buduje emocje, bo nie wiadomo kiedy Sam się z powrotem zmieni.

Bohaterowie są ciekawi. Żaden z nich mnie nie denerwował. Wiadomo, że można się przyczepić do realności związku głównych bohaterów, ale to normalne w tego typu książkach. Tyle, że w "Drżeniu" nie gryzło mnie to w oczy, ich uczucie miało taki specyficzny urok.

niedziela, 15 września 2013

SERIAL NA DZIŚ #1 „Nikita”

Nie mam czasu czytać! To jest tragiczne, ale niestety prawdziwe. Nie przestawiłam się jeszcze na tryb nauki w liceum i moja doba w jakiś niewyobrażalny sposób się skróciła. Nie myślcie, że nie czytam w ogóle, za kilka dni pewnie pojawi się recenzja „Dotyku Julii”, a tym razem musicie zadowolić się moją opinią o serialu. 



Żeby zapełnić trochę pustkę na blogu postanowiłam, że wybiorę jakiś serial i podzielę się z wami moim skromnym zdaniem o nim. Padło na Nikitę, a to przede wszystkim dlatego, że leciała „Szkoła uczuć” w telewizji, a tam gra  ten sam aktor co w Nikicie. Tak, tak… oczywiście mój ukochany Shane West.

Nikita jest młodą kobietą i… szpiegiem, zabójcą. Została zwerbowana do tajnej agencji, która szkoli młodych ludzi, aby dla nich zabijali. Ale Nikita się zbuntowała i jako pierwsza i jedyna osoba uciekła z Sekcji, a teraz próbuje ją zniszczyć.





Serial ma 3 sezony i z tego co mi wiadomo więcej nie będzie. Jestem dopiero w połowie drugiego, więc nie mogę się wypowiedzieć o całości, ale to co obejrzałam już spokojnie mi wystarcza, by polubić ten serial. Pierwszy sezon był cudowny, niesamowity, strasznie wciągający, trzymający w napięciu i tak dalej. Drugi nie jest już taki błyskotliwy, ale po kilku nudniejszych odcinkach znowu dużo się dzieje.


Przy „Nikicie” na pewno nie można się nudzić. Nawet te trochę gorsze odcinki mają w sobie to coś. Serial ma w sobie mnóstwo akcji. Nikita próbuje zniszczyć Sekcję, nie pozwolić aby kolejni rekruci byli obdzierani z sowiej tożsamości i szkoleni na zabójców. Bohatera jest pewna swego i trzeba przyznać, że całkiem nieźle jej idzie to co chce osiągnąć. W książkach uwielbiam takie silne i zdecydowane postaci i w serialach jest tak samo. Ale pod tą maską, kryje się też dusza. Nikita wprew pozorom ma mnóstwo bolących i strasznych wspomnień, które dodają jej osobie jeszcze więcej sensu i prawdziwości.


Kolejnymi trzema postaciami, które uwielbiam są kolejno – Michael, Alex i Birkhoff. No więc… Michael. Tu już wiadomo dlaczego go lubię, po prostu uwielbiam aktora który wciela się w tą postać. Shane West idealnie tu pasuje i świetnie odgrywa swoją rolę. Alex jest jedną z rekrutek Sekcji. Nie będę za dużo mówić, bo z tego co pamiętam to na początku nie wiadomo kim dokładnie jest Alex, a nie chcę robić spojlerów. Jest z nią bardzo dużo scen i dodaje ona dynamiki temu serialowi. W tym wypadku również uważam, że aktorka jest bardzo dobrze dopasowana.  No i Birkhoff. Różni się on od reszty bohaterów. Wcześniejsza trójka jest wyszkolona przez sekcję do morderstw, do walki. A Birkoff jest informatykiem. Nie potrafi walczyć i kiedy ktoś go porywa (a zdarza się to parę razy) to jest wtedy bezbronny i przez to słodki. Ma świetne poczucie humoru i wprowadza trochę komizmu do akcji.




Trzeba przyznać że twórca serialu Craig Silverstein miał naprawdę świetny pomysł i całkiem nieźle go zrealizował.  Akcja jest przemyślana i precyzyjnie nagrana. Nie ma jakiś większych nieścisłości czy bardzo nierealnych sytuacji. Polecam wszystkim, którzy lubią dobrą i szybka akcję. Przy serialu na pewno nie będziecie się nudzić i wciągnięcie się już po pierwszych odcinkach.


9/10


czwartek, 12 września 2013

DOPÓKI CIĘ NIE ZDOBĘDĘ Samantha Hayes

Claudia jest szczęśliwą kobietą- ma męża, dwóch synów, córkę w drodze i wielki dom. Ale wcale nie jest aż tak pięknie. Mąż pracuje w marynarce morskiej i niedługo wyjedzie na tajną misję zostawiając Claudię samą z dwójką przybranych synów, a na dodatek pewnie przyjdzie jej rodzić bez męża u boku. Dlatego jeszcze zanim James wypłynie na środek Morza Śródziemnego małżeństwo postanawia znaleźć nianię. Na ogłoszenie odpowiada Zoe. Kobieta ma 30 lat i doświadczenie. Wydaje się idealna, dlatego zostaje zatrudniona, ale Claudia ma wątpliwości, których za nic nie może się pozbyć. W tym samym czasie dwie kobiety w ciąży zostają brutalnie zamordowane. Śledztwem zajmują się detektyw Fisher i Scott. Na pozór wydają się normalnymi detektywami, ale naprawdę to są małżeństwem, które boryka się z problemami, próbując przy tym oddzielić życie prywatne od zawodowego



Thriller nie należy do gatunku czytanego przeze mnie najczęściej, a nawet powiedziałabym, że sięgam po niego bardzo rzadko, mimo wszystko nie żałuję, że przeczytałam „Dopóki cie nie zdobędę”. Pierwsze co mi się nasuwa na myśl to zakończenie. Trochę dziwnie zaczynać recenzję od końca książki, no ale trudno. Po prostu zakończenie tak mnie wbiło z podłogę, że nadal nie mogę uwierzyć w to co przeczytałam. Ale niestety nie piszę tego w całkiem pozytywnym znaczeniu.  Oczywiście lubię zaskakujące zakończenia i to takie jest, ale wydaje się aż nierealne. Trzy razy czytałam te kilka stron, w których wszystko się wyjaśniało i ciągle nie mogłam tego zrozumieć. Z drugiej strony gdyby to miało skończyć się inaczej to było by zbyt przewidywalne, więc może to rozwiązanie nie jest aż takie złe.
Cała akcja jest bardzo rozbudowana. Poznajemy aspekty życia Claudii i jej dzieci, udziału w tym wszystkim niani, ale zostajemy również zaznajomieni  z inną rodziną, a mianowicie z panią i panem detektyw, którzy prowadzą śledztwo . Są oni małżeństwem z dwójką nastoletnich córek i masą kłopotów w swoim życiu. Momentami przyjemniej czytało mi się o nich nić o Claudii, ale w końcu to ona jest tu główną bohaterką i na niej było skupione więcej akcji.



Za minus na pewno uznaję to, że część książki była napisana w pierwszej osobie, a część w trzeciej. Strasznie dezorientowało mnie to podczas czytania i kiedy zaczynał się nowy rozdział to przez jedną czy dwie strony musiałam się zastanawiać o kim teraz jest napisane. Bohaterów było kilku, więc takie ciągłe zmienianie stylu i perspektywy pisania nie było korzystne. Sprawiało to takie wrażenie jakby autorka nie mogła się zdecydować czy chce pisać w pierwszej czy trzeciej osobie i zmieniała to w zależności od humoru.



Bohaterowie nie wywarli na mnie negatywnych uczuć, z czego oczywiście się cieszę, ale niestety też nikt nie zapadł mi szczególnie w pamięć. Podobało mi się to, że w różnych momentach książki można było zmieniać podejrzenia co do winnego całego zła w książce. Cały czas nie byłam pewno kto jest „tym złym” , a moje ciche przypuszczenia i tak się nie sprawdziły. I jeśli ktoś odgadł to podczas czytania to naprawdę go podziwiam. Jedynymi postaciami, które bardziej przypadły mi do gustu były bliźniaki. Oscar i Noah byli naprawdę uroczy i doskonale wykreowani, bo bardzo się od siebie różnili. Każdy z nich miał inne cechy, ale i tak łączyła ich braterska miłość.



Książkę czytało się dość sprawnie, niektóre momenty były trochę nudniejsze, ale całość jest ciekawa. Może i „Dopóki cię…” mnie nie pochłonęła, ale spędziłam z nią miłe chwile. Polecam miłośnikom tego gatunku i osobom lubiącym niespodziewane zwroty akcji. Mimo, że książka nie będzie należeć do moich ulubionych, to cieszę się że miałam możliwość się z nią zapoznać.




6,5/10

poniedziałek, 2 września 2013

DUMA I UPRZEDZENIE Jane Austen

Państwo Bennetowie mają pięć córek. Żadna z nich nie jest jeszcze zamężna, więc ich matka robi wszystko żeby tylko znaleźć im życiowych partnerów. Tak się składa, że akurat do Netherfield Park przyjeżdża Pan Bingley z swoim przyjacielem panem Darcym. Dla pani Bennet to idealna okazja, żeby wydać którąś z córek za mąż, więc wkłada swój cały wysiłek w jak najczęstsze spotkania młodych mężczyzn z rodziną Bennetów. Ale nie trzeba długo czekać aż najstarsza córka się zakochuje, a za jakiś czas i kolejna może znajdzie odpowiedniego kawalera. Ale czy w życiu coś może być takie proste? Z dwoma panami z sąsiedztwa jest więcej kłopotów niż mogłoby się komuś wydawać.


„Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony.”




W końcu pomyślałam, że trzeba zacząć czytać coś bardziej ambitnego, coś co przetrwało od XIX wieku i nadal jest lubiane, coś co ma miano klasyki. „Dumę i uprzedzenie” postanowiłam przeczytać po tym jak zobaczyłam kilka pozytywnych recenzji. Tak więc, kiedy okazało się, że książka jest dostępna w bibliotece to długo się nie zastanawiałam czy ją wziąć. W domu od razu zaczęłam ją czytać, mimo że podchodziłam do tej książki z małą rezerwą. Myślałam, że będę się przy niej męczyć, że mnie zanudzi albo coś z tych rzeczy. Ale stało się zupełnie odwrotnie. Odpłynęłam.


Po pierwsze – język. Książka jest napisana w tak piękny i niecodzienny sposób, że trudno się od niej oderwać. Tego właśnie bałam się najbardziej, że styl pisania autorki mi nie przypadnie do gustu, ale nic takiego nie miało miejsca. Wiadomo, że język jest zupełnie inny i nie taki jak w większości książek po, które sięgam. No, ale książka pisana w latach 1796-1797 nie może być napisana inaczej.


Jane Austen oczarowała mnie nie tylko swoim stylem , ale i lekkością, poczuciem humoru i kreowaniem postaci. Nie dość, że książkę czytało się bardzo przyjemnie to jeszcze można było się przy niej uśmiechnąć. Były momenty, w których chciało mi się śmiać. Czasami z wydarzeń, a czasami z głupkowatych zachowań pani Bennet czy młodszych sióstr Elżbiety. Kultura i życie w wyższych sferach zostało znakomicie przedstawione, ale trudno się temu dziwić. W końcu Jane Austen sama żyła w tamtych czasach.


Jak już mówiłam [pisałam] bohaterowie są bardzo dobrze wykreowani, a mało ich nie jest. Autorka wprowadziła do powieści sporo postaci, ale każda jest inna, więc nie ma problemu z rozróżnieniem kto jest kim. Państwo Bennetowie mieli pięć córek i każda z nich była inna. Z czym ja dzieliłam je na trzy części – 1) Jane i Elżbieta 2)Mary i 3) Lidia i Kitty. Oczywiście Jane i Elżbieta były moimi ulubienicami. Im z resztą było poświęcone najwięcej czasu w książce. Zarówno najstarsza z dziewcząt jak i jej trochę młodsza siostra wykazywały dużo inteligencji i uczuć w stosunku do rodziny. Nie były one nierozważne i (pozwólcie, że wyrażę się prosto i dogłębnie) głupie, tak jak Kitty i Lidia. Te najmłodsze myślały tylko o balach i oficerach. Pasowały charakterem do swojej matki, która też inteligencja nie grzeszyła. Dzięki tej kobiecie sporo się uśmiałam. Myślała ona tylko tym, by córki wyszły za mąż i o niczym więcej. Zachowała się bardziej jak nastolatka, która zrobi wszystko by tylko jakiś chłopak zwrócił na nią (w tym przypadku na córki) uwagę. Ale mimo wszystko nie odbierałam jej jako postać negatywną. Była doskonałym przeciwieństwem pana Benneta, który był spokojny i zamknięty w sobie. Zupełnie nie pasujący do żony, przez co pewnie nie zaznawał z życiu tyle szczęścia ile by chciał. Jego ulubiona córką była Elżbieta.



- Stoi przed tobą smutna konieczność wyboru, Elżbieto. Od dziś staniesz się obca jednemu ze swych rodziców. Matka nie chce cię oglądać, jeśli nie poślubisz pana Collinsa, a ja nie chcę cię widzieć, jeżeli go poślubisz.”



Oczywiście rodzina Bennetów nie była jedynymi postaciami w powieści. Równie ważną rolę grali pan Bingley i pan Darcy. Ten pierwszy od początku wszystkim się podobał i wszyscy go lubili, a szczególnie Jane. Ten drugi robił wrażenie oschłego, dumnego i uważającego się za lepszego od innych. I tu się zaczyna najlepsze co w tej książce – Darcy. Pokochałam tego bohatera, ale oczywiście nie od początku. Żebyście nie myśleli, że lubię ludzi dumnych i wywyższających się. Ja polubiłam pana Darciego dopiero później, kiedy zobaczyłam co się naprawdę w nim kryje. Kibicowałam z całej siły jego miłości do Elżbiety i dostawałam szału kiedy coś stawało na drodze tego związku. Już dawno nie miałam okazji obcować z postacią, która wywoływała tyle kontrowersji w moich emocjach. Na początku go nienawidziłam, na koniec go kochałam.


Akcja nie gnała w szalonym tempie, ale nie było jakiś przeraźliwie nudnych momentów. Cały czas była umiarkowana liczba wydarzeń, co bardzo mi odpowiadało. Fabuła była bardzo rozbudowana, ale jak mogło by być inaczej przy tak dużej ilości bohaterów.


Jedyny wielki minus to spolszczanie imion. Powiedzcie mi dlaczego inni mogli zostać przy swoich oryginalnych angielskich imionach, a Elżbieta musiała mieć imię przerobione na polskie. Tutaj ogromna uraza do tłumacza, niech nigdy więcej nie spolszcza mi imion, bo okropnie mi się to nie podoba. Przez to jedna z głównych bohaterek wydawała się nie pasująca do reszty otoczenia, bo miała polskie imię, a nie angielskie.


Dzięki „Dumie i uprzedzeniu” przekonałam się, że klasyka wcale nie musi być zła. Pokochałam ta książkę całym sercem i nie obraziłabym się gdyby jej egzemplarz zagościł na stałe na mojej półce, bo aż żal mi oddawać tą książkę do biblioteki. Gorąco polecam… każdemu!


9/10

sobota, 31 sierpnia 2013

MODA NA AUTORA #1 Olga Rudnicka



Już kilkukrotnie wspominałam, że nie jestem fanką polskich pisarzy, ale dzisiaj postanowiłam mimo wszystko przyłączyć się do „Mody na autora”. Wyzwanie jest stworzone przez Gosiarellę z bloga „W krainie stron”(który swoją drogą bardzo chętnie odwiedzam). Już po przeczytaniu „Cichego wielbiciela”, a było to jakiś miesiąc temu, myślałam o przyłączeniu się do tego wyzwania i w końcu dzisiaj wzięłam się do napisania o autorce wyżej wymienionej książki. A mianowicie o Oldze Rudnickiej.


Książkę autorstwa pani Rudnickiej przeczytałam tylko jedną, ale nie mam zamiaru na tym poprzestać. Olga Rudnicka ma 25 lat i jest absolwentką Wyższej Szkoły Komunikacji i Zarządzania w Poznaniu. Pracuje ona z osobami niepełnosprawnymi jako asystentka w Polskim Komitecie Pomocy Społecznej. Uważam, że to bardzo piękny i pożyteczny zawód.


Swoją pierwszą powieść wydała w 2008 roku. Było to Martwe jezioro, a w kolejnych latach ukazały się jeszcze takie powieści jak : Czy ten rudy kot to pies? (2009; kontynuacja Martwego Jeziora), Zacisze 13 (2009), Zacisze 13. Powrót (2010; kontynuacja Zacisza 13), Lilith (2010), Natalii 5 (2011), Cichy wielbiciel (2012), Drugi przekręt Natalii (2013; kontynuacja Natalii 5).


Jestem po lekturze „Cichego wielbiciela” Olgi Rudnickiej i książka mnie oczarowała. Dostałam ją w prezencie na urodziny, za co bardzo dziękuję, bo sama nigdy nie zdecydowałabym się na kupienie tej książki. Dzięki „Cichemu wielbicielowi” przekonałam się trochę do polskich autorów. Nie trwało to długo, bo kolejna książka napisana przez polkę mnie okropnie zawiodła. Mimo wszystko podchodzę już inaczej do książek na których widnieje nie zagraniczne nazwisko.


Moje zachwyty na „Cichym wielbicielem” możecie poczytać tutaj --> Cichy wielbiciel . Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będę miała okazje przeczytać kolejną książkę Olgi Rudnickiej.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Welcome to the City of bones!


Nie no, nie mogłam się powstrzymać. Musze coś napisać o tym filmie. 
Hipokryzja, bo od kilku dni narzekam, że wszędzie pojawiają się recenzje „Darów anioła”, a teraz sama mam zamiar takową napisać. No trudno. Po prostu film mnie tak zachwycił, że muszę się z wami tym podzielić. Może akurat kogoś namówię na pójście do kina.






Zacznijmy od fabuły ( tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś jej jeszcze nie znał). Clary  obchodzi swoje urodziny z przyjacielem – Simonem. Namawia go, żeby po wieczorku poetyckim pójść do klubu. Clary widzi tam coś co wyprowadza ją kompletnie z równowagi. Trójka młodych ludzi zabija pewnego chłopaka z zimną krwią. Na dodatek okazuje się, że nikt inny tego nie widział. Następnego dnia Clary idzie z Simonem no kawiarni i znowu spotyka tego samego chłopaka, który wczoraj w klubie zabił tamtego człowieka. Dziewczyna wychodzi z klubu, żeby z nim porozmawiać i dowiaduje się że wcale nie jest ona taką zwyczajną nastolatką. Na domiar złego, ktoś porywa matkę Clary i wtedy wszystko zaczyna przewracać się do góry nogami.



Wydaje mi się, że film nie odbiegał mocno od książki, a przynajmniej nie aż tak bardzo jak się spodziewałam. Może mam takie wrażenie, dlatego że czytałam książkę jakieś dwa lata temu, a może byłam tak zafascynowana filmem, ze nie zwracałam uwagi na szczegóły. Oczywiście było kilka różnic. Na przykład nie obraziłabym się gdyby Simon również w filmie został zamieniony w gryzonia. Nie przepadam za nim ani w książce, ani w filmie. No niestety, nie można lubić wszystkich. No i zakończenie było trochę inne, ale w to się nie będę zagłębiać, żeby nie psuć wam niespodzianki.


Trzeba przyznać, że w filmie było sporo śmiesznych momentów. Charakterek Jace’a nie stracił na wartości. Były jego docinki i sarkastyczne odzywki, jeeaaa! W ogóle było sporo scen, przy których można było się uśmiechnąć. I nie wiem czy tylko mnie śmieszyło jak Jocelyn biła tamtego faceta patelnią? Bo wszyscy w kinie siedzieli poważnie, a mi się chciało śmiać.



W takim razie teraz zacznę moje ochy i achy co do Jace’a (jeśli ktoś nie podziela mojej radości i pochwał co do tego aktora, niech przejdzie do dalszej części recenzji). Jestem zdania, że Jamie Campbell Bower został idealnie dopasowany do swojej postaci. Tyle osób narzekało, że obsadzili akurat tego aktora, a ja tam od początku byłam zadowolona i uważam że jest on ślicznyi naprawdę przystojny.  Ale pomijając już jego cudowny wygląd, to bardzo dobrze zagrał. Było widać, że wczuł się w rolę i dopasował do swojej postaci. W książce Jace był moją ulubioną postacią i Jamie Brower nie ujął mu nic swoją grą aktorską, a może nawet coś dodał.




Koniec akapitu poświeconego Jace’owi ( co nie znaczy, że nie mogłabym się jeszcze trochę pozachwycać). Wiadomo, że są tez jeszcze inni aktorzy. Zacznijmy od tych, którzy przypadli mi do gustu. Głowna bohaterka zasługuje niewątpliwie na pochwały. Aktorka naprawdę dobrze zagrała i tak jak Jamie Bower była dobrze dobrana do postaci, którą ogrywała. Przeczytałam ostatnio, że aktorka ma dziwne brwi O.o. może i faktycznie, ale raczej mi to nie przeszkadzało (chociaż przyznaje, jak pierwszy raz pokazała się na ekranie to spojrzałam na jej brwi, żeby przekonać się co tez takiego dziwnego w nich jest). Dodatkowo stwierdziłyśmy razem z koleżanką, że Lily Collins ma w filmie świetny kolor włosów. Kolejnym aktorem, który mnie oczarował był Godfrey Gao grający Magnusa. Co prawda nie było tej postaci zbyt wiele, ale jak już się pojawiał to robił na mnie wrażenie. Czytając książkę wyobrażałam go sobie inaczej, ale w takiej wersji jak najbardziej mi odpowiadał. Kolejną postacią, która odbiega od moich wyobrażeń jest Valentine. I ile Magnus mi się w filmie podobał, to na Valentina mogłabym trochę ponarzekać. Nie, że aktor źle zagrał, tylko po prostu w ogóle nie pasował mi do tej roli. No i postać Simona, tak przeze mnie nie lubiana. Nie można tu nic zarzucić aktorowi, bo na pewno nie wykonał mniej pracy niż pozostali, ale jestem uprzedzona do tej postaci. Nie polubiłam Simona ani w książce ani w filmie. Do gustu nie przypadł mi też Kevin Zegers (Alek). W porównaniu z innymi aktorami wypadł tak jakoś … staro. Ale może to tylko ja odniosłam takie wrażenie





Na duży plus zasługują efekty specjalne. Jak wiadomo książka pani Clare jest przepełniona elementami fantastycznymi i obawiałam się, że producenci nie podołają zadaniu. Moje obawy okazały się niepotrzebne bo efekty specjalne były cudowne. Demony robiły wrażenie, tak samo zresztą jak budynek instytutu i jego wnętrze. Mam wrażenie, że wszystko było dopracowane w każdym szczególe. Muzyka była podstawiona w odpowiednich momentach i doskonale budowała napięcie.



Podsumowując- „Dary Anioła: Miasto kości” jest jedną z najlepszych ekranizacji jakie widziałam. Książka naprawdę mi się podobała, więc i po filmie sporo oczekiwała i moje oczekiwania zostały spełnione. Nie rozumiałam o co jest tyle szumu dopóki sama nie zobaczyłam tego filmu. I chociaż niektóre opinie nie były aż tak pozytywne, to ja jestem zachwycona i zadowolona w niemal w 100%. Naprawdę z całego serca polecam ten film. Tym, którzy polubili książkę i tym, którzy jeszcze jej nie czytali; każdemu.


10/10


Mam nadzieję, że ktoś dotrwał do końca mojej przesyconej entuzjazmem paplaniny. Jeśli tak to piszcie w komentarzach czy się ze mną zgadzacie i jakie odczucia wy macie co do filmu.

Dziękuję za miłe towarzystwo- A.M.



piątek, 23 sierpnia 2013

NIE ODCHODŹ, JULIO Ewa Barańska

Od kiedy Wiktor zaczął spotykać się z Idą popsuły się jego kontakty z kumplami, ale jemu to nie przeszkadza, bo przecież każdy chciałby być z tą pięknością. Wiktor robi dla niej dosłownie wszystko, wynajmuje pokój w najdroższym hotelu, zjawia się na każde zawołanie itp. Pewnego dnia na imprezie urodzinowej u Kaliny(przyjaciółki Idy) zauważa cichą i spokojną dziewczynę. Okazuje się, że jest to siostra solenizantki – Julia. Wiktor nie zawraca sobie zbytnio nią głowy, ale za kilka dni spotykają się w parku i zaczynają rozmowę ze sobą. Chłopak zauważa, że Julia jest całkiem inna od jego partnerki i maja dużo wspólnych tematów. Potem jeszcze parę razy spotykają się przypadkowo w parku, ale czy Wiktor zostawi taką piękną dziewczynę jaką jest Ida? Czy coś połączy go z Julią?







Nareszcie mogę napisać negatywną recenzję! Ostatnio czytałam same dobre książki i nie miałam zbytnio na co narzekać, za to teraz mogę pojechać po całości. Bądźmy szczerzy w tej książce nie podobało mi się prawie nic. Przykre, lecz prawdziwe.


Po pierwsze, Wiktor. Nie rozumiem jak można być studentem na wydziale matematyki i informatyki, a jednocześnie być takim idiotą. Chłopak zachowuje się jak szczeniaczek Idy. Robi wszystko co dziewczyna mu każe. Ida pisze sms, że chce się spotkać w hotelu – Wiktor leci wynająć pokój. Ida mówi, że chce iść na imprezę – Wiktor od razu idzie z nią na imprezę, nawet jeśli miał inne plany. Wiktor chce porozmawiać – Ida go ignoruje i nic sobie z tego nie robi. Czy tylko mi się to wydaje nienormalne?  Ale mało tego, bo po kilku stronach Wiktor zaczyna interesować się Julią, która jest cicha, spokojna i nie jest ani trochę dusza towarzystwa. Tak nagle mu się odmieniło? Sama Julia tez jest nie lepsza. Ta dziewczyna jest tak zakompleksiona i wiecznie narzekająca, że aż głowa boli. Cały czas porównywała się do Idy i myślała dlaczego Wiktor coś w niej widzi. Co prawda Julia jest chora (jej chorobą zajmę się dokładniej potem , bo to osobna sprawa), ale zostało to przedstawione w taki sposób, że nawet nie było mi jej żal. Jedyne co mi się w tej dziewczynie podobało, to że interesowała się historią. Czytała mnóstwo książek o życiu ludzi z dawnych lat i było widać, że jest to jej pasją, a to przynajmniej jest jakiś przejaw inteligencji. Postać, którą byłam w stanie tolerować to Kalina. Nie była ona broń Boże idealna, a czasami nawet denerwująca, ale miała ludzkie i naturalne odruchy.


A teraz zacznijmy o chorobie Juli. Kupiłam ta książkę, bo opis jest dobry i była ona w dobrej cenie. Po tym co przeczytałam na okładce myślałam, że dostanę książkę, która wywoła we  mnie emocje. A tak naprawdę nie czułam przy jej czytaniu kompletnie nic. Nie będę dokładnie opisywać co po kolei mnie denerwowało, żeby za bardzo nie spojlerować, ale było tego wiele. W pewnym momencie książki okazuje się, że Julia ma chore nerki i nie dowiadujemy się praktycznie nic więcej. Ma chore nerki i koniec. Julia dostaje broszurkę, a ja nie wiem kompletnie nic. Potem kiedy zaczynają się dializy to jest trochę więcej szczegółów tej choroby i dopiero wtedy możemy zobaczyć co jest w niej takiego poważnego. No, ale jeśli miała bym odczuwać jakieś emocje względem nieszczęścia Juli to chciałbym już na początku wiedzieć co takiego strasznego się jej przytrafiło.


Autorka pisze w bardzo zawiły i momentami nie zrozumiały sposób. Tworzy bardzo długie zdania, które po 10 wyrazie z kolei tracą już dla mnie sens. Oczywiście nie jest tak cały czas, ale w niektórych momentach jest to naprawdę uciążliwe. Plusem w tej książce (wow, znalazły się jakieś plusy) jest to, że autorka wtrąca co jakiś czas cytaty z poważnych  książek, mówi o różnych ważnych rzeczach, mówi o tym czego uczy się Wiktor na studiach, przedstawia rozmaite tytuły książek, które czyta Julia. To niewątpliwie świadczy o tym, że pani Barańska ma spora wiedzę i stara się to pokazywać w swojej książce.


Mimo wszystko przeczytałam tą książkę do końca, a to też o czymś świadczy. Nie zanudziła mnie na śmierć, bo w sumie tam się sporo działo, tylko że zbyt dużo rzeczy w tej książce mnie irytowało. Nie wiem komu mogę tą książkę polecić, bo wiadomo że nie każdy ma taki sam gust i niektórzy mogą doszukać się z tej lekturze więcej dobrego.



"-Czasem tak bywa, w medycynie nie trudno o pomyłki.
-No jasne, jeśli młoda dziewczyna przychodzi do lekarki z bólem głowy, a ta a priori zakłada, że nic jej nie jest, więc rzeczywiście, szansa na pomyłkę jest murowana."


3/10

środa, 21 sierpnia 2013

Liebster Award #2




Wiem, wiem, miesiąc temu też brałam udział w tej zabawie. No cóż musicie mi wybaczyć, ale pytania od Nessie, która mnie nominowała bardzo mi się spodobały i postanowiłam na nie odpowiedzieć. Mam również przygotowaną recenzje, czyli za kilka dni pojawi się ona na blogu. A teraz do dzieła, oto moje odpowiedzi na pytania:


1.  Czy masz motto życiowe?
Nie, raczej nie.

2. Co jest dla ciebie najważniejsze?
Rodzina, zdrowie, szczęście, przyjaciele… Dużo rzeczy.

3. Czy dążysz do jakiegoś celu?
Nie mam jakiegoś konkretnego celu. Nie mam pojęcia co będę robić za kilka lat, więc nie mam zbytnio do czego dążyć. Jeśli już dążę do czegoś to są to jakieś niewielkie rzeczy :)

4. Jaki masz dzwonek w komórce?
Bardzo fajne pytanie :) Hmmm... Jest to piosenka  Rudimental – Waiting All Night .

5. Czy masz osobę, która 'zaraziła cię' czytaniem?
Raczej nie. W dzieciństwie kiedy jeszcze nie lubiłam czytać to mama mnie bardzo do tego zachęcała (wręcz zmuszała). Nie rozumiałam też wtedy mojego taty jak on może tak dużo czytać, ale w końcu sama przekonałam się do książek.

6. Czy mając możliwość przeniesienia się do świata z ulubionej książki skorzystałabyś z tego? Gdzie byś się wtedy przeniosła?
Po pierwsze to nie mam jednej ulubionej książki. Ale jakbym miała wybrać jakiś świat, to pewnie przeniosłabym się do „Miasta kości” Casandry Clare. W końcu „Dary anioła” zaliczają się do moich ulubionych serii.

7. Kim byłabyś w książce: wampirem, wilkołakiem, elfem, wróżką, zombie, a może jeszcze czymś innym?
Podróżnikiem w czasie! Co ja bym dała żeby tak poprzenosić się na jakiś czas do poprzednich wieków.

8. Jaka jest twoja ulubiona okładka książki? (max 3)
„Magiczna gondola” ma naprawdę czarującą okładkę.
„Jutro” trzecia i czwarta część. Te kolory na okładkach są świetne.
No i jeszcze „Czerwień rubinu” i... "Akademia mroku"

    


9. Otwórz książkę, którą masz pod ręką, na stronie 36 i przepisz pierwsze zdanie :)
„O godzinie piątej obie damy poszły się przebrać, a o wpół do siódmej poproszono Elżbietę na obiad” – „Duma i uprzedzenie”. Ale głupie zdanie się akurat trafiło na początku 36 strony.

10. Jeśli miałabyś być zwierzęciem, to jakim? Jak miałabyś wtedy na imię?
Długo się zastanawiałam się nad tym pytaniem i nic sensownego nie wymyśliłam. W sumie to flamingi są fajne, więc czemu nie.



11. Czego się najbardziej boisz/obawiasz?
Jak na razie to boję się początku roku szkolnego, bo idę do nowej szkoły. A tak poważnie to obawiam się między innymi utraty bliskiej osoby.



Ostatnim razem nominowałam 11 osób, więc tym razem już sobie to odpuszczę :)