Nie no, nie mogłam się powstrzymać. Musze coś napisać o tym
filmie.
Hipokryzja, bo od kilku dni narzekam, że wszędzie pojawiają się
recenzje „Darów anioła”, a teraz sama mam zamiar takową napisać. No trudno. Po
prostu film mnie tak zachwycił, że muszę się z wami tym podzielić. Może akurat
kogoś namówię na pójście do kina.
Zacznijmy od fabuły ( tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś jej
jeszcze nie znał). Clary obchodzi swoje
urodziny z przyjacielem – Simonem. Namawia go, żeby po wieczorku poetyckim
pójść do klubu. Clary widzi tam coś co wyprowadza ją kompletnie z równowagi.
Trójka młodych ludzi zabija pewnego chłopaka z zimną krwią. Na dodatek okazuje
się, że nikt inny tego nie widział. Następnego dnia Clary idzie z Simonem no
kawiarni i znowu spotyka tego samego chłopaka, który wczoraj w klubie zabił
tamtego człowieka. Dziewczyna wychodzi z klubu, żeby z nim porozmawiać i
dowiaduje się że wcale nie jest ona taką zwyczajną nastolatką. Na domiar złego,
ktoś porywa matkę Clary i wtedy wszystko zaczyna przewracać się do góry nogami.
Wydaje mi się, że film nie odbiegał mocno od książki, a
przynajmniej nie aż tak bardzo jak się spodziewałam. Może mam takie wrażenie,
dlatego że czytałam książkę jakieś dwa lata temu, a może byłam tak
zafascynowana filmem, ze nie zwracałam uwagi na szczegóły. Oczywiście było
kilka różnic. Na przykład nie obraziłabym się gdyby Simon również w filmie
został zamieniony w gryzonia. Nie przepadam za nim ani w książce, ani w filmie.
No niestety, nie można lubić wszystkich. No i zakończenie było trochę inne, ale
w to się nie będę zagłębiać, żeby nie psuć wam niespodzianki.
Trzeba przyznać, że w filmie było sporo śmiesznych momentów.
Charakterek Jace’a nie stracił na wartości. Były jego docinki i sarkastyczne
odzywki, jeeaaa! W ogóle było sporo scen, przy których można było się uśmiechnąć.
I nie wiem czy tylko mnie śmieszyło jak Jocelyn biła tamtego faceta patelnią?
Bo wszyscy w kinie siedzieli poważnie, a mi się chciało śmiać.
W takim razie teraz zacznę moje ochy i achy co do Jace’a (jeśli ktoś
nie podziela mojej radości i pochwał co do tego aktora, niech przejdzie do
dalszej części recenzji). Jestem zdania, że Jamie
Campbell Bower został idealnie dopasowany do
swojej postaci. Tyle osób narzekało, że obsadzili akurat tego aktora, a ja tam
od początku byłam zadowolona i uważam że jest on ślicznyi naprawdę przystojny. Ale pomijając już jego cudowny wygląd, to
bardzo dobrze zagrał. Było widać, że wczuł się w rolę i dopasował do swojej
postaci. W książce Jace był moją ulubioną postacią i Jamie Brower nie ujął mu
nic swoją grą aktorską, a może nawet coś dodał.
Koniec akapitu poświeconego Jace’owi ( co nie znaczy, że nie
mogłabym się jeszcze trochę pozachwycać). Wiadomo, że są tez jeszcze inni aktorzy.
Zacznijmy od tych, którzy przypadli mi do gustu. Głowna bohaterka zasługuje
niewątpliwie na pochwały. Aktorka naprawdę dobrze zagrała i tak jak Jamie Bower
była dobrze dobrana do postaci, którą ogrywała. Przeczytałam ostatnio, że
aktorka ma dziwne brwi O.o. może i faktycznie, ale raczej mi to nie
przeszkadzało (chociaż przyznaje, jak pierwszy raz pokazała się na ekranie to spojrzałam
na jej brwi, żeby przekonać się co tez takiego dziwnego w nich jest). Dodatkowo
stwierdziłyśmy razem z koleżanką, że Lily Collins ma w filmie świetny kolor
włosów. Kolejnym aktorem, który mnie oczarował był Godfrey Gao grający Magnusa.
Co prawda nie było tej postaci zbyt wiele, ale jak już się pojawiał to robił na
mnie wrażenie. Czytając książkę wyobrażałam go sobie inaczej, ale w takiej
wersji jak najbardziej mi odpowiadał. Kolejną postacią, która odbiega od moich
wyobrażeń jest Valentine. I ile Magnus mi się w filmie podobał, to na Valentina
mogłabym trochę ponarzekać. Nie, że aktor źle zagrał, tylko po prostu w ogóle
nie pasował mi do tej roli. No i postać Simona, tak przeze mnie nie lubiana.
Nie można tu nic zarzucić aktorowi, bo na pewno nie wykonał mniej pracy niż pozostali,
ale jestem uprzedzona do tej postaci. Nie polubiłam Simona ani w książce ani w
filmie. Do gustu nie przypadł mi też Kevin Zegers (Alek). W porównaniu z innymi
aktorami wypadł tak jakoś … staro. Ale może to tylko ja odniosłam takie
wrażenie
Na duży
plus zasługują efekty specjalne. Jak wiadomo książka pani Clare jest
przepełniona elementami fantastycznymi i obawiałam się, że producenci nie
podołają zadaniu. Moje obawy okazały się niepotrzebne bo efekty specjalne były
cudowne. Demony robiły wrażenie, tak samo zresztą jak budynek instytutu i jego
wnętrze. Mam wrażenie, że wszystko było dopracowane w każdym szczególe. Muzyka
była podstawiona w odpowiednich momentach i doskonale budowała napięcie.
Podsumowując- „Dary Anioła: Miasto kości” jest jedną z najlepszych
ekranizacji jakie widziałam. Książka naprawdę mi się podobała, więc i po filmie
sporo oczekiwała i moje oczekiwania zostały spełnione. Nie rozumiałam o co jest
tyle szumu dopóki sama nie zobaczyłam tego filmu. I chociaż niektóre opinie nie
były aż tak pozytywne, to ja jestem zachwycona i zadowolona w niemal w 100%.
Naprawdę z całego serca polecam ten film. Tym, którzy polubili książkę i tym,
którzy jeszcze jej nie czytali; każdemu.
10/10
Mam nadzieję, że ktoś dotrwał do końca mojej przesyconej entuzjazmem
paplaniny. Jeśli tak to piszcie w komentarzach czy się ze mną zgadzacie i jakie
odczucia wy macie co do filmu.
Dziękuję za miłe towarzystwo- A.M.
Jak tylko przeczytam książkę to i obejrzę film.
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja to pierwszą tak pozytywna jaką czytam, naprawdę mnie to zdziwiło. Książkę uwielbiam, ale na film nie mam zbytniej ochoty, boje się tego, że by mi się nie spodobał i później bym się chodziła i denerwowała... :)
OdpowiedzUsuńJa na temat tego filmu mam zupełnie (albo prawie zupełnie) odmienne zdanie :) Ale to głównie dlatego, że nie czytałam tej książki dwa lata temu, a skończyłam ją czytać tydzień temu i zauważyłam tyle różnic, że nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
OdpowiedzUsuńOstatecznie jednak uznałam, że gdybym nie czytała książki, film byłby super :)
W takim razie ciesze się, że ja czytałam tą książkę tak dawno. Dzięki temu spodobała mi się i książka i film.
Usuń