Większość ludzi wierzy w to, że
Nicholas Flamel urodził się w 1330 roku i zmarł w 1418. Ale jak się okazuje
jego grób jest pusty, dlatego są też tacy, którzy wierzą, że Flamel nadal żyje.
W końcu był potężnym alchemikiem, więc może odnalazł eliksir młodości?
Nicholas Flamel wraz z swoją żoną
chroni Księgi Maga Abrahama dzięki, której mogą żyć wiecznie, lecz nie tylko
oni chcą posiadać tą księgę. Doktor John Dee również pragnie ją mieć i zrobi
wszystko, żeby ją zdobyć. Kiedy wreszcie udaje mu się odnaleźć księgę pojawiają
się komplikacje, a dokładniej bliźniaki – Josh i Sophie. Może nie są oni wcale
takimi zwykłymi piętnastolatkami jak się to może wydawać?
„Alchemik” przyciągnął mnie w
bibliotece swoim wyglądem i świetnym opisem z tyłu. Książka ma twardą okładkę i
mimo, że za takowymi nie przepadam to nie wyobrażam sobie, żeby „Alchemik” mógł
być w miękkiej. Czytając ta książkę ma się wrażenie jakby trzymało się jakąś
starą księgę. Potęgują to uczucie kartki, które są tak zrobione, by wyglądały
na zniszczone przez upływ czasu.
No, ale przecież nie tylko wygląd w
tej książce mnie zaciekawił, lecz również jej wnętrze. Pan Scott wprowadza nas
do cudownego świata przepełnionego magią. Mimo, że akcja dzieje się w
współczesnym USA to i tak mamy mnóstwo magicznych miejsc, o których normalni
ludzie nie mają pojęcia. W książce jest wiele nawiązań do mitologii i choć za
nią nie przepadam to w takim wydaniu bardzo przypadła mi do gustu. Autor w
świetny sposób łączy elementy historii z fikcją i legendami.
Co zaskakujące akcja całej książki
jest osadzona tylko w dwóch dniach. Podziwiam Michaela Scotta, że potrafił
napisać ponad trzysta stron o raptem 48 godzinach z życia bohaterów. Akcja od
samego początku jest dynamiczna. Nie ma żadnego wprowadzenia czy monotonnego
opisu tylko od razu dużo się dzieje. Trzeba przyznać, że „Alchemik” do końca
trzyma w napięciu, ale niestety niektóre momenty nie za bardzo mi się podobały.
Na pewno do moich ulubionych nie należy bitwa z królestwie Hekate. Było to
opisane w taki sposób, że trudno mi było sobie to wyobrazić i ciągnęło się przez
zbyt wiele stron. Oprócz tego momentu reszta pozostaje praktycznie bez
zarzutów. Ciekawym pomysłem jest to, że każdy bohater ma swój charakterystyczny
zapach, który wydziela się podczas czarowania: Nicholas - miętowy, Sophie –
lodów waniliowych, Josh – pomarańczy itd. Nie spotkałam się wcześniej z czymś
takim w żadnej książce.
Bohaterowie w tej książce stanowią
mocną stronę. I chociaż nie wszyscy byli idealni, to ich wady rekompensowała Scathach
(ktoś mi może powiedzieć jak to się czyta?). Po prostu pokochałam tą postać.
Młoda silna kobieta (czy może dziewczyna), która zawsze ma swoje zdanie i
specyficzne poczucie humoru. Nie jest ona człowiekiem, ale nie będę wam mówić
kim dokładnie , bo to jest zdradzone dopiero w dalszej części książki. Żyje ona
jeszcze dłużej niż Flamel i zdążyła sobie narobić sporo wrogów. Uwielbiam jej
odzywki i sprzeczanie się z Nicholasem, po prostu bardzo spodobał mi się jej
charakter, który zresztą tak jak inne został dobrze wykreowany. Z bliźniaków o
wiele bardziej polubiłam Sophie. Nie była ona pospolita czy nudna, w
przeciwieństwie do swojego brata. Wydawało mi się, że Josh jakby mógł to bez
przerwy by się nad sobą użalał i na wszystko narzekał. Na pewno nie należał on
do moich ulubieńców. Sam Nicholas Flamel
nie wzbudził we mnie jakiś głębszych uczuć, ale musze przyznać, że nie do końca
mu ufałam.
Pan Scott wprowadza do akcji bardzo
wiele postaci, ale można się połapać. Każdy jest na swój sposób specyficzny,
więc nie ma problemu z rozróżnianiem bohaterów. Styl autora jest zwyczajny, ani
nie zbyt zawiły ani zbyt głupi, po prostu w sam raz. Książka jest pisana w
trzeciej osobie i myślę, że to dobry pomysł, bo dzięki temu dowiadujemy się o
wszystkich wydarzeniach, a nie tylko tych dotyczących jakiegoś konkretnego
bohatera.
Książka bardzo mi się spodobała i
chociaż nie należy do takich po które sięga się z chęcią drugi raz, to na pewno
przeczytam tez kolejne części. Koniec był… w sumie to nie było jakiegoś
konkretnego zakończenia. Po prostu akcja się przerwała, co jeszcze bardziej
przyciąga do drugiego tomu. Książkę polecam osobą, które lubią poczytać o
przeróżnych przygodach z wątkami magicznymi.
„-Chciałam
wam uprzytomnić, że wszystko, co wiecie, albo zdaje się wam, że wiecie, o
mitach i legendach, nie jest ani do końca fałszywe, ani do końca prawdziwe.”
8/10
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam fantastykę"
Nicholas Flammel kojarzy mi się z Harry'm Potter'em, a dokładniej z pierwszą częścią jego przygód :-) Po "Alchemika" chętnie sięgnę, bo wydaję się być naprawdę interesujący.
OdpowiedzUsuńJak gdzieś spotkam to może się skuszę.
OdpowiedzUsuńRecenzja dodana do wyzwania "Czytam Fantastykę"
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie :)
Tak jak i Katie - Flamel kojarzy mi się z Harrym Potterem. Póki co, książka nie dla mnie, ale kilka lat temu pewnie by mi się podobała.
OdpowiedzUsuńWydanie książki jest piękne, więc sądzę, że na pewno wcześniej, czy później po nią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńChyba pierwszy raz słyszę o tej książce, ale wydaje się mieć swój urok ;) Myślę, że się skuszę.
OdpowiedzUsuńPS. Flamel również od razu mi się skojarzył ;)
Ta książka musi jak najszybciej trafić na moją półkę! Zachęciłaś mnie! :)
OdpowiedzUsuńNie słyszałam jeszcze o tej książce, ale bardzo chętnie bym ją przeczytała :)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz o niej słyszę i sama nie wiem co myśleć, ale chyba kiedy wpadnie mi gdzieś w oko to po nią sięgnę;)
OdpowiedzUsuńŚwietna książka. Bardzo dobrze się ją czyta :-)
OdpowiedzUsuń...
http://serwetki-quillinq.blogspot.com