sobota, 27 lipca 2013

FILM NA DZIŚ #1 „Twój na zawsze”

Dzisiaj nie będzie recenzji książki tylko filmu. „Twój na zawsze” obejrzałam dość spontanicznie. Już dawno koleżanka mi o nim opowiadała, ale dopiero wczoraj przypomniałam sobie, że można by było go obejrzeć. Film miał swoją premierą w 2010 roku, a został wyprodukowany w USA.





Tyler Hawkins ma bogaty rodziców, ale mimo to mieszka w małym zagraconym mieszkanku razem z swoim przyjacielem. Pewnego wieczoru po bójce i pyskowaniu policjantowi Tylor zostaje zabrany do aresztu. Następnego dnia Aidan widzi policjanta, który ich aresztował z córką i namawia Tylera żeby do niej zagadał i rozkochał, tylko po to by później ją rzucić. Jak się szybko okazuje Ally nie jest Tylerowi obojętna i zaczyna się między nimi rodzić uczucie.




Przy napisie „gatunek” widnieje słowo melodramat i przyznaję, że trochę się wzruszyłam, ale chyba nie do końca wczułam się w ten film. Myślę, że to przez Pattinsona. Nie przepadam za tym aktorem i przez całą godzinę i 40 minut myślałam o tym, że on się kompletnie do tej roli nie nadaje. Postać Tylora, to chłopak, który prawie przez cały czas pali i lubi zabalować, ale mimo to nie jest głupi. Było kilka momentów, w których pokazał przejaw inteligencji i to też pasowało do postaci Ally. Dziewczyna jest wychowywana tylko przez ojca i studiuje socjologie. Uważam, że akurat jeśli chodzi o tą postać, to aktorka została świetnie dobrana.  Emilie de Ravin doskonale odegrała swoją rolę i bardzo przyjemnie się patrzyło na jej grę aktorską (w przeciwieństwie do Pattinsona). Kolejną osobą, która bardzo dobrze się prezentowała była siostra głównego bohatera. Caroline Hawkins grana przez Ruby Jerins to młoda osóbka z wielkim talentem malarskim. Dziewczynka nie była akceptowana przez swoje rówieśniczki, a jej najlepszym przyjacielem był starszy brat.


Jeżeli chodzi o elementy dramatyczne, to było ich kilka i niektóre nawet całkiem niezłe. Już sam początek kiedy matka Ally zostaje zastrzelona na jej oczach. Scena ściska za serce, trzeba przyznać. Potem smutna historia związana z bratem Tylera i w ogóle sposób w jaki funkcjonuje rodzina głównego bohatera. Nie chcę spolerować, więc nie będę za dużo o tych dramatycznych momentach pisać. Jedno na pewno trzeba przyznać. Koniec filmu jest świetny i wtedy można naprawdę uronić łzę. Mi wcześniej koleżanka opowiadała o „Twój na zawsze”, więc wiedziałam mniej więcej czego się spodziewać, ale dla was koniec na pewno będzie zaskoczeniem i szokiem.


Akcja filmu nie jest ani zbytnio wartka ani wciągająca, ale można w miarę przyjemnie spędzić tą godzinę i 40 minut z „Twój na zawsze”. Sam pomysł na film na pewno jest fajny, ale może troszeczkę niedopracowany i na pewno zmieniłabym  w niektórych przypadkach obsadę. Mimo, że widziałam już w swoim życiu kilka lepszych dramatów, to i tak polecam. Warto obejrzeć ten film do końca, bo zakończenie jest kapitalne. 


7/10





piątek, 26 lipca 2013

Ogłoszenie i prośba do was

Dzisiaj małe ogłoszenie i prośba do was. No więc….

Selena już dawno nie dodawała nic na bloga i od dzisiaj oficjalnie tylko ja prowadzę Krainę Tysiąca Ksiąg. Na pewno nie zauważycie żadnej różnicy, oprócz tego że zmienię nazwę użytkownika.

I właśnie tu prośba do was. W nazwie użytkownika będzie moje imię, czyli Żaneta, i coś jeszcze… Bardzo chętnie poznam wasze propozycje co można wpisać w miejsce nazwiska (nie chcę podawać swojego prawdziwego), tak żeby nazwa użytkownika była oryginalna i rozpoznawalna.


To by było na tyle. Zapraszam również na fanpage na Facebooku (klik) i z góry dziękuję za wszelką pomoc :)

środa, 24 lipca 2013

GILDIA MAGÓW Trudi Canavan

Sonea jest mieszkanką slumsów. Wiedzie biedne życie tak jak reszta zamieszkałych tam ludzi,  gdy pewnego dnia dowiaduje się, że nie jest normalną dziewczyną… Magowie już od kilku lat czyszczą ulice Imardinu z bezdomnych, włóczęgów i żebraków. Sonea wraz z grupą innych dzieci próbuje się temu sprzeciwić. Rzucają oni kamieniami w zebranych magów. Niestety żaden z nich nie może zrobić nikomu krzywdy, bo jest wytworzona bariera chroniąca. Sonea mimo wszystko tak jak inni rzuca kamień, lecz nie zatrzymuje się on, tylko przebija tarczę i uderza jednego z magów. Początkowo nikt nie wie co się stało, ale Sonea zdaje sobie sprawę, że jej rzut w jakiś sposób ominął barierę. Dziewczyna przestraszona tym co zrobiła ucieka w tłum ludzi. Sonea po tym wydarzeniu nie ma zbyt wiele spokoju, ponieważ magowie za wszelką cenę próbują ją znaleźć. Dziewczyna musi się ukrywać gdzie tylko się da, bo jest poszukiwana na wiele sposobów i już prawie nigdzie nie jest bezpieczna. Sonea będzie musiała podjąć trudne i nieodwracalne decyzje, aby uratować swoje życie. Czy się uda?


Do książki podchodziłam sceptycznie. Podobał mi się opis z tyłu, ale po za tym nic mnie do niej nie ciągnęło. Jak się okazało, przeczytania „Gildii magów” było strzałem w dziesiątkę. Co mnie w tej książce zaskoczyło?


Pani Trudi Canavan miała naprawdę dobry i dopracowany w każdym szczególe pomysł na książkę. „Gildia magów” nie jest żadnym odmóżdżaczem czy czymś w tym stylu. Czytając tą książkę wchodzimy do doskonale wykreowanego świata. Miasto Imardin, w którym rozgrywają się wydarzenia, jest podzielony na Krąg wewnętrzny, trzy Dzielnice, Gildię Magów i Slumsy. To właśnie w tym ostatnim miejscu mieszka nasza główna bohaterka. W slumsach żyje mnóstwo osób ledwo wiążących koniec z końcem, mieszkających na ulicy i żebrzących. Autorka podzieliła społeczeństwo na kilka warstw, w taki sposób, że wszystko wydaje się być prawdziwe i realne, chociaż pokazuje brutalną rzeczywistość. Magowie co roku przeprowadzają Czystki, czyli oczyszczają ulice slumsów z ludzi, którzy nie mają gdzie się podziać. Spotyka się to z odzewem sprzeciwu, ale ludność jest praktycznie bezradna. W miarę kolejnych wydarzeń poznajemy kolejnych bylców (mieszkańcy slumsów)  i zapoznajemy się z ich zwyczajami. Wszystko jest pokazywane stopniowo, więc nie dostajemy na raz tysiąca informacji, o których byśmy zaraz zapomnieli. Każdy szczegół jest dopracowany i przedstawiony w czytelny i wyraźny sposób.




Przez całą powieść poznajemy bardzo wiele bohaterów, ale najważniejsza jest Sonea. Dziewczyna dowiaduje się, że ma zdolności magiczne, kiedy rzucony przez nią kamień przedziera się przez barierę ochronną. Od tego czasu towarzyszymy Sonei w jej ucieczce. Narracja jest trzecio osobowa i uważam, że idealnie tu pasuje. Nie wyobrażam sobie żeby „Gildia magów” mogła być napisana z perspektywy , któregoś bohatera. Główna bohaterka nie budziła we mnie żadnych szczególnych uczuć, ale jej zachowanie mnie nie denerwowało, a to już wielki plus. Bardzo polubiłam Cariego. Chłopak od początku pomagał Sonei i zawsze można było na niego liczyć. Poznajemy tez kilku Magów. Oczywiście niektórych lubiłam bardziej, a niektórych mniej. Pani Canavan doskonale wykreowała charakter każdego z nich, także każdy był inny. Oczywiście znalazło się parę „czarnych charakterów”.  Na początku książki Sonea ukrywała się u Złodziei i mimo tej nazwy nie jestem do końca pewna czy mieli być oni źli czy dobrzy.  Na mnie wywarli w miarę pozytywne wrażenie, mimo to że kradli to byli honorowi i dotrzymywali słowa. 


Na początku książki znajdują się mapki Gildii i Imadrinu, co zaskoczyło mnie bardzo na plus. Podczas czytania nie zawsze można było sobie wszystko wyobrazić więc można wtedy było zerknąć na początek. Również słowa, które nie są powszechnie znane i używane zostały wytłumaczone w słowniczku z tyłu książki. Jeśli chodzi o tego typu rzeczy to nie podobało mi się tylko to, że co jakiś czas niektóre słowa były napisane kursywą i zupełnie nie rozumiałam dlaczego akurat te wyrazy są w ten sposób wyróżnione ( np. słowo zdradzili  na obrazku powyżej). Na początku mi to nie przeszkadzało, ale kiedy na niektórych stronach było kilkadziesiąt takich słów to zaczynało mnie to denerwować. Mimo wszystko myślę, że niektórzy pewnie by nawet tego nie zauważyli i na pewno nie wpływa to na moją ocenę tej książki. Okładka utrzymana w bieli i czerni nie przyciąga, ale też nie odrzuca.



Bardzo, bardzo polecam tą książkę. Można oderwac się od rzeczywistości i w pełni wejść do świata doskonale wykreowanego przez Trudi Canavan. Książka czyta się lekko i przyjemnie, chociaż zajęło mi to parę dni. Ma ona ponad pięćset stron, ale cały czas coś się dzieje i na ma czasu na nudzenie się przy niej. Była to moja pierwsza styczność z tą aktorką, ale jestem pewna, że sięgnę po kolejne części Trylogii Czarnego Maga. Polecam każdemu kto chce przeczytać coś przyjemnego i za razem mądrego.


Mawiają w Imardinie, że wiatr ma duszę i jęczy w ciasnych zaułkach miasta”


9/10



Książka przeczytana w ramach wyzwania "Czytam fantastykę".




Żaneta

czwartek, 18 lipca 2013

Liebster Blog Award #1


"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował"
 
 
 
Kilka dni temu Mol książkowyKto czyta książki, żyje podwójnie odpowiadała na pytania z Liebster  Blog Award i zadała 11 to każdego chętnego.  Jestem na wakacjach i nie bardzo mam czas na pisanie recenzji więc postanowiłam wziąć udział w tej zabawie. Przy okazji przepraszam za chwilowy zastój z recenzjami na blogu. Zaniedbałam też komentowanie waszych postów, ale jak wrócę to wszystko nadrobię. Wracając do Liebster Blog Award, odpowiadam na pytania:


1. W jakiej książce chciałbyś/chciałabyś się znaleźć i dlaczego?
 
Nie przychodzi mi teraz do głowy żadna książka. Na pewno wybrałabym jakiś świat z fantastycznymi istotami
 
2. Lubisz jeździć na koncerty? 
 
Nie przepadam. Jeżdżę na koncerty bardzo bardzo rzadko. 
 
3. Jak widzisz siebie za kilka lat? 
 
Na pewno będę studentką, ale nie wiem na jakim kierunku ani w jakim mieście. Na razie nie zastanawiam się nad tym zbyt intensywnie, mam jeszcze rok czy dwa na myślenie :)

4. Ulubiony przedmiot szkolny?
 
 Trudne pytania. Chyba przedmioty, które lubię najbardziej to niemiecki i matematyka.

5. Ile książek czytasz miesięcznie? 
 
To zależy od tego ile mam wolnego czasu. Czasami tylko 4, a czasami 10 . Teraz kiedy są wakacje czytam o wiele więcej niż w roku szkolnym.

6. Twoje największe marzenie związane z literaturą? 
 
Chciała bym spotkać się z Johnem Marsdenem i z nim porozmawiać. A takie bardziej nierealne marzenie, to chciałabym wydać jakąś książkę, najlepiej felieton.

7. Chciałaś/eś kiedyś napisać książkę/opowiadanie? Jeśli tak opisz zarys fabuły. 
 
Ooo, właśnie wspominałam o tym w poprzednim pytaniu. Jeśli chodzi o opowiadania, to chciałabym napisać zbiór opowiadań science-fiction albo fantastycznych.

8. Czy czegokolwiek żałowałaś/żałowałeś w swoim życiu? 
 
Na pewno było kilka takich rzeczy, ale nie rozmyślam nad tym, bo czasu i tak nie cofnę.

9. Najbardziej szalona rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłaś/zrobiłeś?
 
Nie wiem. Nie przypominam sobie jakiejś szalonej rzeczy, o którejś było by sens pisać. Moje życie zresztą raczej nie zalicza się do najbardziej szalonych na świecie.

10. Co lubisz jeść najbardziej? 
 
Słodycze!!! To najlepsze co może być :)
 
11. Najważniejsza osoba w Twoim życiu?
 
Nie ma jednej takiej osoby. Na pewno ważne osoby to moi rodzice, brat i przyjaciele.
 
 
A teraz jedenaście moich pytań :

1.Kiedy bardziej lubisz czytać: w dzień czy w nocy?
2. Ograniczasz się do jakiegoś konkretnego gatunku literatury czy czytasz wszystko?
3. Lubisz książki Stephana Kinga?
4. Jakiego pisarza podziwiasz i za co?
5.Wolisz czytać cienkie książki czy takie mocno grube?
6.Masz jakieś hobby?
7.Czy lubisz pisać własne opowiadania?
8. Ile około stron dziennie czytasz?
9. Masz jakieś fobie?
10. Wolisz książki wypożyczone z biblioteki czy kupione?
11. Ile książek miesięcznie kupujesz?

Nie ma zbyt dużo blogów z mniejsza liczba obserwatorów niż u mnie więc wytypuje po prostu blogi, które lubię odwiedzać.

11. To jest miejsce na blog każdego chętnego. Jeśli komuś się spodobały moje pytania do bardzo zapraszam do odpowiadania. 
 
 
Zapraszam też do polubienia naszego fanpage na Facebooku  --> klik

 
 
 
 











wtorek, 16 lipca 2013

HIGH FIVE Moje plany czytelnicze na wakacje

HIGH FIVE! to nowa akcja, w związku z którą na blogu pojawiać się będą rankingi ulubionych, najlepszych, najbardziej interesujących, bądź najgorszych książek, filmów, gier, postaci, itp...
 Dzięki temu zarówno czytelnicy mogą poznać bliżej blogerów, jak i blogerzy czytelników, jeśli ci będą chętni na podzielenie się swoimi przemyśleniami i opiniami. 





Dzisiaj nie będzie recenzji, bo nie skończyłam jeszcze czytać książki, ale pokaże wam moje plany czytelnicze na te wakacje. Wiem, że trwają one już dwa tygodnie, ale zostało jeszcze bardzo dużo czasu, więc może zdążę zrealizować moje zamierzenia.




Numer jeden, czyli trylogia Czarnego Maga.  Jestem dopiero na połowie pierwszej części, ale już jestem pewna, że chcę przeczytać kolejne. „Gildia magów” urzekła mnie swoją niezwykłością i pomysłowością. Jestem szalenie ciekawa jak skończy się ta część i co będzie się działo z Soneą w kolejnych tomach. No ale o tym będę się rozwodzić w najbliższym czasie w recenzji a nie tutaj.



Numer dwa, czyli „Płonący stos. Księga 2”. Przeczytałam niedawno pierwszą część i mimo, że okropnie się zawiodłam sferą „miłosną” w tej książce to i tak chcę przeczytać drugi tom. Pani Tiernan zastosowała dość często spotykany chwyt. Skończyła książkę w takim momencie, że czytelnik po jej odłożeniu leży i zastanawia się co będzie dalej, a po chwili dochodzi do wniosku, że nie wytrzyma i musi przeczytać kolejną część. No więc mimo tych wszystkich minusów w „Płonącym stosie” (które wypisywałam tutaj ---> klik   ) postanowiłam kupić sobie następny tom  tej serii. W końcu ładniej będą się prezentować na półce dwie książki, niż jedna.




Numer trzy, czyli „Nie odchodź, Julio”. Książka zakupiona przeze mnie wczoraj zupełnie spontanicznie. Myślę, że nie zdecydowałabym się na nią gdyby nie cena, bowiem znalazłam ją przecenioną na 6,90 z 30 złotych. No jak można nie kupić książki za 6,90?! Tak więc mimo, że jest to książka polskiej autorki to się na nią zdecydowałam. „Nie odchodź, Julio” ma bardzo fajny opis, który też mnie bardzo zachęcił. 




Numer cztery, czyli „wygrzebane w bibliotece”. Ostatnia moja wizyta ,w tym jakże cudownym miejscu jakim jest biblioteka miejska, zakończyła się bardzo owocnie. Po pierwsze: „Strażnicy historii. Nadciąga burza”. Czytałam już kilka recenzji o tej książce i tematyka też wydaje mi się ciekawa, więc strasznie chciałam ją przeczytać. Nie małym zdziwieniem było dla mnie kiedy zauważyłam ją w bibliotece. Mam nadzieję, że nie zawiodę się na „Strażnikach historii”. Po drugie: „Alchemik”. Za to ta książka to zupełnie spontaniczna decyzja. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałam, ale ma świetny opis. Spędziłam sporo czasu przy półce by dojść, która część z serii jest pierwsza, bo nikt nigdzie tego nie napisał. Jak się okazało trafiłam i mam nadzieję, że „Alchemik” jest warty przeczytania, bo wydaje się bardzo oryginalny i inny niż reszta ostatnio czytanych przeze mnie książek.





Numer pięć, czyli „z pieniędzy z świnki skarbonki”. Postanowiłam, że przez całe wakacje nie będę nic wyciągać z mojej skarbonki tylko co jakiś czas coś do niej wrzucać, aby na koniec sierpnia starczyło mi, na którąś z wyżej przedstawionych książek. Jeszcze nie wiem czy kupię „Kroniki Ellie 2” czy „Papierowe miasta”. Oby dwie książki mam wielką ochotę przeczytać, ale nad wyborem będę się zastanawiać pod koniec sierpnia, a nie teraz.




Tak przedstawiają się moje plany czytelnicze na resztę wakacji. Znacie którąś z tych książek? Polecacie, a może odradzacie?


Jeszcze tak na marginesie. Może niektórzy zauważyli, że zmieniłam wygląd bloga. Postanowiłam pozbyć się wcześniejszego obrazka z tła i postawić na biel z motywem pióra i serduszek po boku. Nie zmieniałam koloru czcionki, ani ułożenia widżetów po prawej stronie. Mam nadzieję, że nowy wygląd bloga się wam podoba.

Przedtem:

Teraz:


















piątek, 12 lipca 2013

PŁONĄCY STOS Księga 1 Cate Tiernan

Thais właśnie straciła ojca w wypadku samochodowym. Był jej jedyną rodziną, a teraz na domiar złego okazuje się, że opiekę nad nią przyznano kobiecie, której wcześniej Thais w ogóle nie widziała. Dziewczyna jest zmuszona przeprowadzić się do Nowego Orleanu z swoją nową prawną opiekunką – Axelle. Po zakończeniu wakacji Thais idzie do nowej szkoły i już pierwszego dnia dowiaduje się, że wygląda identycznie jak inna uczennica. Kiedy spotyka Clio przekonuje się, że faktycznie są jak dwie krople wody. Mają nawet takie samo znamię na twarzy tylko, że po drugiej stronie. Dziewczyny rozmawiają z Petrą, babcią Clio ( jak się okazuje również Thais) i kobieta potwierdza, że są bliźniaczkami rozdzielonymi po narodzinach. Wszystko komplikuje się jeszcze bardziej kiedy Thais dowiaduje się, że jest czarownicą tak samo jak jej babcia i siostra. Za tym wszystkim, kryje się wiele tajemnic. Bliźniaczką zaczyna grozić wielkie niebezpieczeństwo i muszą dowiedzieć się wielu rzeczy by wreszcie zaznać trochę spokoju.


Już dawno chciałam przeczytać tą książkę i kiedy zdarzyła się okazja ( kocham Matras za przeceny) długo się nie zastanawiałam czy po nią sięgnąć. Po „Płonącym stosie” spodziewałam się wiele, czy się zawiodłam? Nie do końca.


Zacznę od narzekania, żeby potem móc się skupić już tylko na tych przyjemnych aspektach. Najgorszym i niewybaczalnym problemem w tej książce są wątki miłosne. Może niektórzy czytali ostatnio na blogu Książka nie gryzie jak Obywatel_Śliwka pisał o „miłości” w książkach paranormal romans i ja w 100% się z nim zgadzałam. „Płonący stos” jest idealnym przykładem książki, w której z miłości nie zostaje praktycznie nic prawdziwego i realnego. Clio poznaje nieziemsko przystojnego chłopaka, umawia się z nim na randkę i już po chwili się całują. Oboje są przekonani, że nie mogą bez siebie żyć i nie myślą o nikim innym tylko o sobie nawzajem. Nie wiem jak do was, ale do mnie jakoś to nie przemawia. Podobnie zresztą dzieje się kilka stron dalej z Thais, a kiedy okazuje się jeszcze, że powstaje z tego trójkącik to już w ogóle ma się ochotę rzucić tą książkę na półkę i więcej do niej nie zaglądać. ( Żeby wie było że spoleruję, nawet na okładce jest napisane „I dlaczego kochamy tego jednego…”)


Mimo wszystko ja czytałam dalej, bo oprócz denerwujących wątków miłosnych w książce jest mnóstwo ciekawych i porywających rzeczy. Może rozdzielenie bliźniaczek nie jest jakimś najoryginalniejszym pomysłem na świecie, ale tu jest to wzbogacone dodatkową ciekawą historią i tajemnicą. Podobała mi  się relacja między bliźniaczkami. Clio początkowo była nie ufna i trochę zazdrosna, że będzie musiała dzielić się swoją babcią, ale potem zaczęła w pełni akceptować swoją siostrę. Thais była bardzo szczęśliwa, że jednak nie została na tym świecie sama i ma jakąś rodzinę. Cate Tiernan w bardzo ciekawy sposób opisywała czary i wszystkie rzeczy dotyczące czarownic. Można było poczuć wtedy magiczny nastrój. Bardzo ciekawym pomysłem jest Treize. Krąg trzynastu osób, które chcą odprawić rytuał, a teraz mają do tego możliwości, bo odnalazła się trzynasta czarownica – Thais. Cała ta sytuacja związana z Treize jest owiana tajemnicą i wcale nie jest tak jak by się mogło wydawać. Z całej książce jest wiele zagadek i nie wyjaśnionych spraw, co powoduje, że „Płonący stos” wciąga i nie jest ani na chwile nudny. Cate Tiernan posługuje się lekkim, ale poprawnym językiem. Czyta się bardzo przyjemnie i szybko.


W „Płonącym stosie” poznajemy wiele postaci. Zostaje przedstawiony każdy z Treize. Niektórzy są opisani dokładniej i odgrywają większą rolę, a niektórzy mniej. Do końca nie wiadomo kto jest dobry, a kto zły. Przez całą książkę tyle się dzieje, że kilka razy zmieniałam swoje podejrzenia co do czarnego charakteru. Niewątpliwie najbardziej denerwującą mnie postacią jest Luc. Kręci z dwoma bliźniaczkami na raz, a potem się nad sobą użala jaki to on jest zraniony, bo kocha obie dziewczyny. Jeśli chodzi o główne bohaterki to oby dwie polubiłam. Żadna z nich nie jest idealna, ale jeśli pominąć to jak się „zakochują”, to nie budziły we mnie negatywnych uczuć. Petra, babcia bliźniaczek, jest tajemniczą postacią i nie byłam do końca pewna czy czegoś nie ukrywa przed Thais i Clio, ale dobrze się nimi opiekowała.


Księga 1 jest podzielona na dwie części : „Kielich wiatru” i „Krąg popiołów”. Widać wyraźną różnice między tymi częściami, bo punkty kulminacyjne są na końcu każdej z nich. Narracja jest zarówno pierwszoosobowa jak i trzecio osobowa. Zapoznajemy się z wydarzeniami na zmianę oczami Clio i Thais i tak jest przez większość czasu, ale są również opisane wydarzenia, w których nie uczestniczy żadna z dziewczyn i wtedy mamy narratora nie uczestniczącego w akcji.


Podsumowując. Jeśli pominie się nierealne wątki miłosne to książka jest naprawdę ciekawa i warta przeczytania. W pierwszej części wiele spraw pozostało niewyjaśnionych, a bardzo mnie interesuje jak wszystko się skończy, więc na pewno przeczytam drugą część. Polecam tym, którzy lubią paranormal romans i osobą, które mogą przymknąć oko na niektóre aspekty. Książka jest napisana naprawdę dobrze i ma ciekawą fabułę, więc nie żałuję że ją przeczytałam.



„Odwróciłam się powoli, żeby wreszcie zobaczyć na własne oczy…
Siebie.
Zamrugałam, prawie wyciągając rękę, żeby sprawdzić, czy ktoś nie postawił przede mną lustra”



7/10


____________________________________________________

Pozdrowienia dla Abigail z Wyznania książkoholiczki, z którą wczoraj doszłyśmy do wniosku, że też jesteśmy "rozdzielonymi bliźniaczkami". W końcu oby dwie urodziłyśmy się 27 lipca 1997.


Przypominam, że możecie jeszcze zostawiać swoje opinie o wyglądzie bloga w komentarzach pod postem Zmiana wystroju. Dzisiaj ( albo jutro) zabieram się za zmianę szablonu więc będę wdzięczna za każdą radę, bo zależy mi żeby bloga czytało się przyjemnie.




"Płonący stos" w wyzwaniu Czytam fantastykę






Żaneta


środa, 10 lipca 2013

GWAIZD NASZYCH WINA John Green

Hazel od kilku lat choruje na raka płuc. Oprócz rodziców jej jedynym towarzyszem i nieodłącznym przyjacielem jest Philip, czyli aparat tlenowy. Matka Hazel martwi się, że dziewczyna wpadnie w depresje, bo większość czasu spędza przed ekranem telewizora oglądając Amrican Next Top Model. Dlatego właśnie Hazel musi chodzić na spotkania grupy wsparcia. Nie zaprzyjaźnia się tam z nikim, a jedyną osobą którą lubi jest Isaac, lecz wszystko się zmienia kiedy na spotkanie przychodzi Augustus, chory na kostniakomięsaka  Chłopak przez cały czas przygląda się Hazel, a potem zaprasza ją do domu, żeby obejrzeć film. Hazel poleca mu książkę, która będzie miała nie małe znaczenie w ich życiu. Czy się pokochają? Czy pokonają raka? Przekonajcie się sami.


Książkę można zaliczyć do tych, po których ma się kaca książkowego. „Gwiazd naszych wina” ogromnie wpływa na emocje i  wzbudza całą gamę uczuć. John Green odważnie podchodzi na tego trudnego tematu jakim jest rak. Pokazuje życie dwójki młodych ludzi, którzy mimo choroby starają się spełnić swoje marzenia i wykorzystać swoje życie jak tylko się da najlepiej. Pan Green nie napisał książki o raku, on napisał powieść o Hazel i Augustusie i ich pięknej miłości, na której drodze stanął rak.


„Gwiazd naszych wina” jest napisana w świetny sposób. Narracje pierwszoosobową prowadzi Hazel więc dowiadujemy się o jej życiu trochę więcej, ale i Gusowi jest poświęcone tu mnóstwo czasu. Oby dwie postaci są dokładnie przedstawione. Relacja między bohaterami rozwija się w naturalnym tempie i towarzyszy temu mnóstwo uczuć. Zarówno Hazel jak i Augustus mają ciekawe charaktery. Gus jest świadomy swojej urody, śmiały i otwarty. John Green obdarzył tą postać świetnym poczuciem humoru dzięki czemu książka staje się jeszcze lepsza. Hazel jest bardzo uczuciowa i troskliwa. Jej ulubioną książką jest „Cios udręki”, który zresztą staje się znakomitym wejściem do przyjaźni między nią i Augustusem. Oby dwoje uwielbiają tą książkę i poświęcają jej wiele czasu. Hazel i Agustus są bardzo mądrymi osobami, przez co w całej książce jest mnóstwo życiowej prawdy i mnóstwo mądrych myśli ( za co należą się głębokie ukłony dla Johna Greena).  Bardzo polubiłam postać Isaaca. Jest to przyjaciel Augustusa, którego Hazel poznała na grupie wsparcia. To dzięki niemu dwójka głównych bohaterów się poznała, bo Isaac poprosił Gusa żeby przyszedł z nim na spotkanie. Isaac ma kłopoty z oczami i mimo, że jest trochę melodramatyczną postacią to bardzo go lubię. Nie potrafię dokładnie określić czego dotyczyła moja sympatia do niego, ale uwielbiałam momenty, w których się pojawiał (nie było ich aż tak mało).


Książkę czyta się szybko i nie jest ona smętna. Cały czas coś się dzieje, a akcja rozwija się w naturalnym tempie, ani za szybko, ani za wolno. Jest kilka momentów kiedy można się uśmiechnąć, chociaż więcej tych kiedy lecą łzy (przynajmniej w moim przypadku). Przyznaję się otwarcie, że przez kilkadziesiąt ostatnich stron płakałam jak bóbr. Pan Green doskonale potrafi przekazać czytelnikowi emocje jakie towarzyszą bohaterom.  Chociaż i na pierwszej stronie i w notatce od autora było napisane, że historia jest całkowicie zmyślona i postacie całkowicie fikcyjne, to powieść ta jest bardzo realna. Bardzo możliwe, że komuś przydarzyła się podobna historia, bo problem raka nie jest wcale rzadko spotykany.


Spędziłam z „Gwiazd naszych winą” cudowne (i za razem smutne) chwile. Jeszcze długo po odłożeniu książki na półkę myśli się o tym co się tam wydarzyło. John Green niewątpliwie napisał świetną książkę, która jest warta przeczytania. Myślę, że „Gwiazd naszych wina” nie jest tylko dla ludzi młodych. Każdy może ją przeczytać i na większości będzie ona wywierać jakieś wrażenie, bo problem raka w jakiś sposób może dotyczyć każdego z nas. Polecam wszystkim, bo naprawdę warto!





10/10


Żaneta